Najnowsza wersja Suzuki GSX-R 1000 jeździ tak szybko, że producent nie chce się przyznać do prędkości maksymalnej tego motocykla.
Jeszcze do niedawna w trosce o bezpieczeństwo motocyklistów niektóre kraje ograniczały maksymalną dopuszczalną moc motocykli do 100 KM. Teraz prawo jazdy kategorii "A" uprawnia do jazdy na motocyklu o dowolnej pojemności i mocy, co czasem bywa tragiczne w skutkach. Dlatego też producenci postanowili podjąć działania, które zapobiegłyby negatywnym dla rynku skutkom kreowanego w mediach wizerunku motocykli sportowych, jako pojazdów o niebezpiecznie dużej mocy. Pojawiła się szansa zakończenia swoistego „wyścigu zbrojeń”, w którym kolejne wersje danego modelu posiadały coraz większą moc.
Jednak ostateczny głos należy do klientów, którzy poszukują motocykli o coraz bardziej „wyśrubowanych” parametrach. Dlatego też jedynym widocznym efektem wspomnianej wyżej inicjatywy producentów jest nie podawanie prędkości maksymalnej motocykli i blokowanie prędkościomierza przy wartości 299 km/h. Jaki więc jest nowy Suzuki GSX-R 1000? Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy, jest rura wydechowa, pogrubiona tak, jakby miały przez nią wylatywać nie spaliny, lecz pociski plazmowe. Kierowcy stojących z tyłu samochodów mogą się obawiać, czy po dynamicznym starcie stojącego przed nimi motocyklisty, w ich chłodnicy nie zostanie wybity krater. Druga sprawa to kierunkowskazy, których projektanci modelu GSX-R 1000 pozazdrościli samochodom firmy Mercedes. Są one umieszczone w lusterkach. Sam motocykl przypomina Hayabusę i jak stwierdził redaktor Lemski w „Wysokich Obrotach” wygląda tak, jakby ktoś wykonał jego model z wosku i następnie pozostawił ten model zbyt blisko pieca. Mimo to nie pozostawia wątpliwości, iż jest bardzo szybki, a o znajomości z jego właścicielem marzą wszystkie dziewczyny.